W
piwnicy bywały ziemniaki wyciągnięte z kopca
i buraki
dla trzody. Choć najczęściej była pusta.
Wejść do
niej było trudno, podobnie jak stać
wyprostowanym.
Przydatność piwnicy
była
niejasna i nigdy jej nie dociekłem,
a
Dziadek milczał na jej temat. Może jej zawartością
w wojnę
była żydowska matka,
zastrzelona
z dzieckiem na ręku przez granatowego
w
zaroślach nad Wisłoką, o której mówiła Babcia,
a może
jedynie nadmiar cementu, tak nieprawdopodobny
w tamtym
czasie, był fundamentem jej wkopania
w ziemię
tuż obok drewnianego domu.
Coś tak
mało przydatnego, jak ta piwnica w gospodarstwie
gdzie
wszystko miało jakiś biedny sens,
wykraczała
poza mój horyzont poznania.
Jedyne,
co zapamiętałem, a co czyniło moją rzeczywistość
godną
poznania,
to
bryłka metalu w niej znaleziona, do której przylepiały się
rozsypane
gwoździe. To było tak nieprawdopodobne,
że
uznałem to za cud dzieciństwa,