piątek, 26 stycznia 2018

Mikrokosmos



obraz za: "Rozwój świadomości – wieczny taniec Ducha i Formy – Ciemnanoc.pl pl"

zatrważa mnie nieskończone
nie do ogarnięcia dłońmi
ani do wymyślenia rozumem
nie do pokochania sercem


uciekam od niego
do ciepła ciała wyodrębnionego
z kosmosu niepoznania
na jedną chwilę życia staje się
dotykalne i cierpiąco szczęśliwe

chociaż wymyka się zdefiniowaniu
ostatecznemu opisowi
jest poznawalne po cebulki włosów
lekka poświata otula mu głowę

zniekształcona jak czapka frygijska
daje poczucie wyjątkowości
z głębokości oczu odczytuję
całą miłość zrodzoną z duszą i ciałem

trzymając w dłoniach nie staram się
 nadawać znaczeń wielkościom
podstawowym jak komórka i słowo
nie wnikam w głąb trwożliwie
broniąc normalności przed kosmosem
najmniejszego

niedziela, 21 stycznia 2018

Grochowiska

obraz za Wikipedią

Langiewicza żołnierzy sen wieczny tam tuli:
jeden bez butów leży, drugi bez koszuli,
trzeci bez getrów, inny bez bluzy munduru,
tamten bez hajdawerów, a inny bez sznurów.

Ten palec ma ucięty dla złotej obrączki,
inny zęby wybite i urwane sprzączki
złote albo miedziane, wszystko tu się przyda.
Modlitwa nad zezwłokiem, a potem ohyda:

niby cmentarne hieny powstańców obsiedli
chłopy z wioski, że prawie trupów by nie zjedli.
Wyczyścili dokładnie na pół metra ziemię
i poszli do barłogu to od Chama plemię.

Potem wydali na świat, ziemię zaludnili,
tak podobnych jak oni smarkatych debili,
którzy wiek później nagle stali się narodem,
chociaż wciąż oddychają pańszczyźnianym smrodem.

Niewolę mieli w sobie jak jarzmo wrośniętą
w serce, płuca i mózgi, na co dzień i w święto
i na nic były klasy, uniwersytety,
pozytywizm, Siłaczka i Judym. Niestety

niewolnik się z niewoli sam wyciągnąć może
za włosy w górę tylko, jeśli nie, to Boże,
w bagnie na wieki będzie taplał się niewoli,
jak w ciepłej borowinie, w której nic nie boli.

Naplują mu do błota Niemcy czy Rosjanie,
on tylko powie cicho: pomyłujcie panie.
Wygrzebie z błota kości Smoleńska, Katynia: 
złość, że ktoś mu problemów w tym błocie przyczynia.

Mógł nie lecieć, po diabła pchał się między wrony,
skoro gołąb, a tamci cziornyje worony.
Kibitki, strach pomyśleć, powstańców zabrali
w Sybir, a my rozsądni na swoim zostali.

I będziemy tu siedzieć. Ponoć aż od Piasta
my som, bo polski naród potęgą i basta.
I takiej z telewizji nie chcemy nauki,
że nas w końcu rozdziobią i wrony i kruki.



sobota, 20 stycznia 2018

Sikam do Renu


Mam po kieszeniach resztki sławy,
wyschnięte ziarna z gleb jałowych,
dziecięcych zabaw bohaterów
imiona noszę w mojej głowie,
matczyne hafty na sztandary
wklejam uparcie, pełen wiary,
że pokolenie dezerterów
jednak odmieni świat plugawy. 
 
Wierzę na przekór tej mądrości,
co każdą zdradę wytłumaczy,
każde skurwienie piękniej nazwie
i na pogrzebie nie zapłacze,
lecz śmiechem bluźnie nowoczesnym:
bądź kolorowy, bądź współczesny.
Na przekór wierzę tej mądrości,
co napluć chce na przodków kości.
 
Śmierdzą przodkowie zabobonni
stęchlizną polską, straszną wiarą,
Bogiem, ojczyną, i honorem.
Współcześni mają inną miarę:
europejskość, drang nacht westen,
Berlin i Paryż!
                        Wciąż tu jestem.       
Sikam do Renu wam z humorem.
Polak w  polskości swej dozgonny.
 
Wierzę, że śpiewy nas nie zwiodą
syrenie w Szprewie i w Sekwanie
i przepłyniemy mimo, głusi
na prośby piękne, na wołanie,
przez wiry, rafy, do przystani,
gdzie ciągle czeka Matka Pani,
do której każdy Polak musi,
by polską cieszyć się swobodą.
 

niedziela, 14 stycznia 2018

Gdy będę miał 64 lata




64


odległe kiedyś o lata świetlne bliższe dzisiaj
jak punkciki  wyodrębniane z tła błyszczą
niepewnością spotkania
przystanek to jedynie czy stacja końcowa

fascynowała mnie liczba sześćdziesiąt cztery
jakby wyjęta z księgi liczb przez nauczycieli kabały
wirujących w tańcu z sierżantem pieprzem
brodaci chasydzi mojej przyszłości nie wiedzieli

że wnuki wezmę na kolana pogładzę ich twarze
wpatrzone w przyszłe lata gdy moje sześćdziesiąt cztery
będzie ich sześć albo dwa bo zaistnieje równość
liczb tak nierównych w tym dniu kiedy
zrównują się liczby a rachuby spełniają

a moja żona pogładzi mnie po policzku dziękując
za naprawienie światła które przecież ważne
by ciemność nie zapanowała między nami
i ujmie moją dłoń życząc wszystkiego dobrego
i zanucimy piosenkę Paula

Gdy już me włosy pokryje szron
W ciągu paru lat 
Będziesz przy mnie w dniu urodzin tak jak dziś
Choć się może odmieni świat
Wino znów błyśnie w kieliszka szkle
Życzeń cała noc
Bo bitelsowskie sześćdziesiąt cztery                                          
Ma magiczną moc

Będziesz starsza też
Lecz jedno słowo twe
Znów podtrzyma mnie

Która jesteś





Która jesteś od zawsze w dni moich korowodzie,
Wpisana w pamięć sadów i w linie moich dłoni             
Jak Słowo. Od Początku, na wschodzie i zachodzie,
Niesiesz w sobie to wszystko, co miłość naszą broni.

Nie umiem tego nazwać, dłonią też nie uchwycę,
Tak jest ulotnie czułe i tak nieokreślone.
A jednak jest. Więc co dnia odkrywam tajemnicę
Co zamienia cię bez końca z kochanki mej w mą żonę

Jesteś przy mnie spokojna  jak wieczór ciepłym latem,
Zachodzącemu słońcu dodajesz barwy Nieba.
I choć idziemy w starość wraz z naszym wspólnym światem,
Masz w sobie to, co sprawia, że lękać się nie trzeba.


Zamykasz w swoich dłoniach nasz dom i moje myśli,
Dzieci naszych pragnienia  pieścisz  w nich aż dorosną,
Aż znajdą  na tym świecie tę rzecz, po którą przyszły,
I pójdą z nią przed siebie drogą jak nasza, prostą.

Cała jesteś utkana ze złotych nici życia,
Które ptaki i jeże ciągną za sobą w sadzie.
Krzak jaśminu cię pieści zapachem swym z ukrycia,
Ptak o złamanym skrzydle na dłoniach twych się kładzie.

Idziesz najprostszą drogą przez łąkę wśród stokrotek,
Pośród przyjaznych trzmieli, pszczół zbierających miody,
Pośród życia. I w życiu wciąż widzisz barwy złote
I kuszące jak wtedy, gdy byłem jeszcze młody.


Błogosławieństwo




obraz od Ervah-ı Ezelden

Błogosławię dzień jasny który ciebie stworzył
Zanim ze świata wyszłaś na nasze rozstaje
Bym mógł wraz z tobą witać te świąteczne maje
I gołębia czułości w darze Bogu złożyć

Błogosławię godzinę w której cię szukałem
By znaleźć zagubioną w chwili nienazwanej
U stóp bramy dzielącej znane i nieznane
By wspólną drogę wybrać  na życie nietrwałe

Błogosławię tę miłość którą mnie obdarzasz
Kamień węgielny losu w tym świata obłędzie
Twe ciało wciąż wibruje pożądania przędzie

Nić na kokon jedwabny który przepoczwarza
Ciała starsze na słowa anielskie by potem
Pod niebo wzlecieć razem z radosnym łopotem


Lęk i On



Krzyk, Munch - za Wikipedią

 Lęk w sobie noszę małą istotę
poczętą nocą w skowycie gwiazd
w mgłach nad moczarem w wozów stukocie
na błędnej drodze w strachu przy płocie
w dziecięcej trwodze co mieszka w nas

Lęk w sobie noszę gorycz istnienia
od dni początku go w sobie mam
Mą krwią się żywi słowa mi zmienia
gasi jak świece me uniesienia
zbyt często jestem z nim sam na sam

Lęk sobą karmię rośnie i rośnie
już może objąć mnie w pasie w pół
gardło mi ścisnąć krzycząc bezgłośnie
bezzębnym śmiechem rechotać sprośnie
kiedy się lękam by spojrzeć w dół

Już bać się boję proszę o łaskę
ciemnej doliny przede mną zło
Bóg dłoń mi daje kij swój i laskę
na oczy wkłada wiary przepaskę
by mimo lęku lżej mi się szło

Psalm Pięćdziesiąty Piąty. Boże wysłuchaj modlitw, próśb mych nie odrzucaj

Biblia Tysiąclecia: Skarga na wrogów Jan Kochanowski: Obrońca uciśnionych, Boże litościwy Księga Psalmów Dzisiejszych:  Boże wysłuchaj m...