wtorek, 29 grudnia 2020

Życie

  


Gdy ją dostrzegłem pierwszy  

raz zdawała się być

nagromadzeniem kwiatów

emanacji piękna

życia

potem mówiła do mnie językami

płomieni

które pulsowały zimnym sercem

nieskończonego

 

gdy uchyliłem ukradkiem zasłonę twarzy

zobaczyłem piękne i straszne

zakochany pragnąłem

trwogi która zwielokrotnia

doznania tajemnicy

 

rosła we mnie i obok mnie

i była

przerażająca w pięknie

groźna i wciągająca

dzień za dniem przysposabiałem

siebie

czas i przestrzeń naginałem do wyobrażenia

lęku

 

gdy spuściłem ją ze smyczy

praw

pętających mnie od dzieciństwa

drepcze za mną łagodnym cieniem

wierny pies

 

żyłem

by oswoić śmierć

sobota, 26 grudnia 2020

Pieśń o moim mieście (ale nie o Amsterdamie)


Moje miasto to port, choć żeglarzy w nim brak

I nie rzeźbi w nim wiatr zmarszczek w twarzach jak tam,

Gdzie żeglarze sny śnią o kochankach zza mórz,

Gdzie w spelunkach co noc w serce wbija ktoś nóż.

Moje miasto to port, w którym czeka się wciąż,

Że powróci zza mórz syn, kochanek lub mąż.

Morze tęsknot tu jest tak ogromne jak świat,

W który płyną co dzień nowi ludzie po szmal.

 

W moim mieście co noc cienie tańczą swe sny,

W nich wędrowcy i ich żony wierne jak psy,

Penelopy tych mórz gdy odysów wiatr gna,

Złote runo chcą wziąć, urobieni do cna.

Świniom żer mogą zjeść w kirkelandzie swych snów,

Aby z forsą móc być, kimś kto liczy się znów

W moim mieście, gdzie ich żony tkają swój los,

Zalotników, jak chce mąż, swych wodząc za nos.

 

Wiele lat w domu złud, wrócić chcą, marzą wciąż,

Aż ich śmierć weźmie w tan i już jest były mąż,

Ojciec też, dzieciom swym dał miedziaki i rum,

W skrzyni trup, księdza śpiew, modlitw za cichy szum.

Bywa, że żebrak tu wróci cicho wśród dnia,

Wierząc, że przeciw mu wierność wybiegnie psia,

Lecz zalotnik mu klucz w drzwiach wymienił na fest,

Dom zasiedlił i już żona nie jego jest.

 

Moje miasto to port, choć to nie Amsterdam,

Tu mężczyźni co dnia piją też zdrowie dam,

Za ich powrót, do dna, wierząc, że wierne są,

W krajach gdzie pokus sto czyha na każdą z żon.

W wódce topią swój strach, czasem skoczą gdzieś w bok,

W moim mieście tak im płynie za rokiem rok.

Oczy złe łzawią im, serce mają jak gnat,

I w rozpaczy chcą spluć moje miasto i świat,

I w rozpaczy chcą spluć moje miasto i świat,

 

 

piątek, 25 grudnia 2020

Miasto jak dziwka. Nie moja

 


Moje miasto. Rzeczywiste do bólu i brudu. Chociaż ból
ma jedynie dla niedomytych i biednych. Dla sercowców -
czujących sercem - otwiera się na swoją lepszą połowę,
jakby na wiosnę, konsumującą brud zielenią.
 
Dziwka i alfons są przejawem miłosierdzia miasta, w szarości
dzielą się z bliźnimi. Jęk wchodzenia pod górę jest
jak dzwon na sen. Śpijcie obywatele, w pobożnej rui,
z wężem wielokrotności w wezgłowiu, przenikajcie
myślami na wskroś, choć nikt tego od was nie wymaga.
 
Zaklinanie rzeczywistości zostawcie poetom, władzy
samej dla siebie, która wie lepiej. Ona z martwej kobiety
uczyni obiekt pożądania, a wodami płodowymi wypełni
koryto wyschłej rzeki. Utapla się w niej szczęśliwa.
Potem napisze o niezrozumieniu istoty.
 
Jam jest brudny i biedny. Nie zakochałem się w nim,
mimo pierwszej randki za Floriańską Bramą, z której
moje dzieci. Nigdy nie zrozumiałem, prostak, nie znałem
języka, którym mówi, wykwintnego jak hiszpański barok.
Sancho Pansa wielkiego poety pomykam na mule,
szukając żarcia dla obu.

 

Psalm Pięćdziesiąty Piąty. Boże wysłuchaj modlitw, próśb mych nie odrzucaj

Biblia Tysiąclecia: Skarga na wrogów Jan Kochanowski: Obrońca uciśnionych, Boże litościwy Księga Psalmów Dzisiejszych:  Boże wysłuchaj m...