Gdy ją dostrzegłem pierwszy
raz zdawała się być
nagromadzeniem kwiatów
emanacji piękna
życia
potem mówiła do mnie językami
płomieni
które pulsowały zimnym sercem
nieskończonego
gdy uchyliłem ukradkiem zasłonę twarzy
zobaczyłem piękne i straszne
zakochany pragnąłem
trwogi która zwielokrotnia
doznania tajemnicy
rosła we mnie i obok mnie
i była
przerażająca w pięknie
groźna i wciągająca
dzień za dniem przysposabiałem
siebie
czas i przestrzeń naginałem do wyobrażenia
lęku
gdy spuściłem ją ze smyczy
praw
pętających mnie od dzieciństwa
drepcze za mną łagodnym cieniem
wierny pies
żyłem
by oswoić śmierć
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz