Miała
na głowie Dziadka, wóz i źrebie,
Kiedy
wracała za słońca wspomnieniem,
Chybocąc
dyszla ugwieżdżonym cieniem,
Jakby
biegała już po nocnym niebie.
Karmiąca
mlecznie utrudzone drogą
Źrebie,
meteor, pól swobodnych zjawę,
Stała
rozważna,sumując wyprawę,
Z
wozu zrzuciwszy istotę dwunogą,
Dziadka,
pod czujną babciną opiekę
By
spoczął w łożu umoszczonym znojem
I
snuł już w tajni swoje niepokoje,
Kładąc
nad nimi ciężką snu powiekę.
Kiedyś
wieczorem gdy się rodzą strzygi,
Dziadek
już nie wstał z wozu o swych siłach.
Kobyła
dłużej potrzebną nie była,
Będąc
zapłatą lekarskiej fatygi.
Gdy
już ją wiedli, jej zgasłe spojrzenie
Spadło
tuż przy mnie jak umarła gwiazda
W
pył drogi,z którą jej codzienna jazda
Stała
się odtąd żywym wciąż wspomnieniem.
Ogromne
oczy gwiazd wieczornych pełne
Śnią
świat miniony kobylej tęsknoty,
Z
wiecznym kosmosem zamotane sploty,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz