Była
góra piachu, taka na miarę
chłopców
z drugiej klasy.
Dość, by
mogli zjeżdżać na siedzeniach.
Z
piachem jak z wodą spływali w dół,
wypełniając
nim kieszenie i majtki,
odkrywając
od czasu do czasu tajemnicę góry.
W górze
żyły czaszki. Zwykłe, ludzkie,
oderwane
jakąś siłą od korpusu życia
i
poumieszczane w podziemiach tajemnicy.
Najczęściej
milczały, jakby nie chciały zakłócać spokoju
pokrętnych
wędrówek kretów albo wsłuchane
w
rozpychanie się korzeni między ziarnami ziemi,
zbierały
raz jeszcze zgubione myśli
i
układały z nich zdania ostateczne.
Trzymałem
kiedyś w dłoni czaszkę
niemieckiego
lotnika. Z otwartych oczodołów
wylatywały
pszczoły samolotów,
a w
pozostałościach uszu wibrował dźwięk
zrzucanych
bomb. Bałem się i wyciągałem dłoń
z
czaszką jak najdalej od siebie.
Nie
zadawałem sobie pytania o istotę
bytu,
zamkniętą w otwartych oczodołach.
Zwyczajnie,
byt był oczywistością,
jak
bycie pomiędzy
chłopcami,
czaszkami, ziarnami piasku,
przyszłością.
Wrzuciłem
czaszką na ciężarówkę z piachem.
nieświadomi
tajemnicy ludzie. Do dzisiaj
z
oczodołów okien wylatują wieczorem
nietoperze
z czarnymi krzyżami i wypełzają pająki.
Starzy
ludzie, którzy wtedy byli młodzi,
nie
opowiadają wnukom historii stworzenia.
Góry już
nie ma. Czaszki ukryły się głęboko
w
ludzkiej pamięci. Tak głęboko, że niektóre
dotarły
do warstw niepamięci, która nie boli.
Czasami
tylko jakiś zdrowo martwy ząb
wbija
się bólem w dziąsło poety
i każe
przypomnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz