Ojciec
wyrzeźbił mi Matkę
powielił
w kawałkach lipowego drewna
w
połowie była Matką w połowie Maryją
za
Janem powtarzał po wielokroć gwiazdy nad głową
księżyc
pod stopami
tylko
Matczynej twarzy nie umiał przeinaczyć
wrzeźbiona
w Matkę i Maryję
tkała
nić życia za ojcem z pokorą
przyjmowała
decyzje Boże
niech
się stanie
jak
gwiazdy i słońce
poczęła
mnie w pokorze i ciszy
tuliłem
w swej małości Matczyną twarz
zagarniałem
z niej całe piękno
„bo
cała byłaś wtedy
piękna
Matko moja
i
nie było w Tobie skazy”
przez
bramę dorosłości zza której nie ma powrotu
przeszedłem
niespodzianie
nie
słuchałem i nie wierzyłem
kiedy
Bóg mówił
jej
ustami
dłońmi
przekazywał znaki
ciężkie
kroki przy noszeniu krzyża
modlitwa
maryjna rozjaśniająca twarz
spracowane
dłonie błogosławione
jak
wypieczony chleb
troskliwe
oko ręka do pomocy
serce
które się litowało
dziś
gdy jest
prorokinią
rozgwieżdżonego Nieba
zanoszę
prośby
które
spełniam
dla
Niej
z
Józefa i Heleny moja Mama
poczęta
w mroku galicyjskiego średniowiecza
szóste
i nie ostatnie dziecko licznej rodziny
stałem
się wtedy w połowie
moich
oczu twarzy myśli rąk
czynów
które miały nastąpić wyborów
pomiędzy
dobrem i złem
stało
się to co miało się stać
wszak
wierzę w przeznaczenie