niedziela, 25 marca 2018

Droga boleści



Każdy ma swoje sprawy do załatwienia,
bez oglądania się na sprawy innych.
Odwracamy twarz świadka od kłopotu,
cierpienia, bólu i śmierci. Prowadzimy
swoje geszefty delikatnie, jak dzieci za rękę,
troszcząc się o nie, bo dają pieniądze na życie,
w którym ważna jest przyjemność, z nich czerpana.
No to co, że jakiś nieszczęśnik niesie belkę krzyża,
ociekający potem i krwią! Kolejny pechowiec
wleczony na miejsce kaźni.
Nie pierwszy i nie ostatni w orszaku śmierci.
Że jakiś szczególny? Zgorszenie dla Żydów
i głupstwo dla Greków. A synowie Allacha, tak liczni
na drogach naszego życia, które wciąż trwa,
nie uwierzą, że prorok Boga mógł umrzeć.
On po prostu wstąpił do nieba z małego
meczetu na Górze Oliwnej. „Wyniósł Go Bóg do Siebie!
Bóg jest potężny, mądry!” (Sura 4,159)
Więc na kogo zwracać uwagę?
Na tego umęczonego człowieka, który mówił,
że jest Synem Boga? Na tych pielgrzymów,
którzy mówią, że są jego uczniami!?
A kolorowy geszeft ma przyciągać oczy,
bardziej niż krzyż, bardziej niż śmierć.
Mało kto patrzy, mało kto słucha.
I na cóż ta droga, upstrzona czerwienią krwi
i bólem? Na co ta śmierć, czekająca na końcu? – absurd
i wielka pomyłka. Śmierć mała, nic nie znacząca,
jak Jeruzalem, nieważne miasto na krańcach imperium.

Matki podawały wtedy dzieciom kawałek podpłomyka,
starcy grzebali laską w prochu i tępo patrzyli w przyszłość,
młodzieńcy gonili za strzałą, wystrzeloną z łuku,
ojcowie zarabiali handlem, noszeniem wody wodę, szyciem,
żołnierze, wyciągnięci, odpoczywali, odganiając muchy,
żebracy prosili o jedzenie lub grosz, kupcy rozkładali
swoje kramy, a pasterze pędzili owce na ofiarę.
Tylko On szedł, z tą belką na ramionach, z jarzmem
na szyi jak Jeremiasz, jak pociągowy muł,
ciągnący za sobą „ziemię, człowieka i zwierzęta,
które są na powierzchni ziemi, swą wielką siłą
i swym wyciągniętym ramieniem”; „chociaż mógł je dać,
komu uważał by za słuszne, tak jak kiedyś Ojciec dał
 wszystkie te ziemie w ręce swojego sługi,
Nabuchodonozora, króla Babilońskiego”.

Samotny, jak każdy człowiek w obliczu śmierci,
do końca pełnił misję, z którą przyszedł.
Ta droga, której już nie ma, a która jest na zawsze,
droga pojedynczych kropli krwi,
na której kobiety tylko współczuły, nieliczne.
Mało kto na to patrzył, mało kto tego słuchał,
mało kto o tym myślał, mało kto współczuł,
mało kto mógł przewidzieć, co się stanie potem.
Zdarzało się od dwóch tysięcy lat, zdarzyło się
mnie, kiedy szedłem zagubiony w myślach,
jakby zaplątany w błyskotliwość arabskich kramów.
Czy dla mnie stąpałeś pośród lżenia i niewiary?
Po kamieniach tej drogi, której nie ma,
a która wciąż jest skrótem do nieba?
Czy dla mnie niosłeś wraz z Szymonem z Cyreny
tę belkę krzyża przeznaczenia Twojego i mojego?
Czy to mnie przebaczałeś, mówiąc: Zaprawdę
powiadam ci dziś: ze Mną będziesz w raju”

Gdy przeszedłem kilometr, otworzyła się jasność nieba.
Stałem na dachu świata i nie rozumiałem.
I nie rozumiem nadal, ale wierzę.
Mam swoją sprawę do załatwienia.
Coraz mniej ziemskim geszeftem, coraz bardziej niebieską
się staje, jak ja, kiedy wtapiam się w błękit
nieba nad Jeruzalem.

niedziela, 18 marca 2018

Golgota


Śmierć to samotność, teatr niemy, nawet jak wokół pełno widzów.
Strach w nim sufluje cicho słowa, więznące w gardle pożegnaniem.
I ból odejścia. Gdy już droga zakończy się na twej golgocie,
Zrozumiesz, że twa własna ręka przybiła twoje nogi, dłonie
I włóczni ostrzem w serce mierzy. Ból taki ciemny, że przesłania
Oczy i myśli. A świadomość twojego kiedyś zmartwychwstania
Jest obojętną. Kamień ziemi na życiu kładziesz, serce płonie
Jak Niebo.
Obok głos łagodny. Słyszę: „dziś ze mną będziesz w Raju”.
Żart to? Głowę do Niego zwracam: On w ciszy z życiem się rozstaje.
Okaleczony, król cierniowy, przebite krwawią stopy, dłonie,
Wykpiony prawdą. Wciąż umiera. Za tych co byli, co przywiodą
Tłumy za sobą, aby sądzić tych, co dla tłumów są przeszkodą.
Zgrzeszyłem pychą. Sądź mnie Chryste. Nazarejczyku, Żydów Królu.
Tylko ty możesz grzech wybaczyć, tylko Tyś ulgą w śmierci bólu.
Twe miłosierdzie ponad czasem. Wiem, bo je dłońmi dotykałem
Jak ślepiec - Tomasz. Ślad zostawiam. Bo „Com napisał, napisałem”.

Napisałem w Niedzielę Miłosierdzia 27 kwietnia 2014 roku

Wielki kamień


Zataczamy wielki kamień. Zostawiamy za sobą
sprawy zbyt nieporęczne, jak krzyż lub przykazanie.

Odchodzimy z miejsca pytań o nasze wątpliwości i
trwogę, biorąc jedynie to, co łatwe do niesienia.

Zataczamy wielkie koło. To co było lekkie,
czynimy ciężkim, co było dobrem, czynimy złem.

Bezsilni drogą dochodzimy do grobu pytań,
które czekają na zmartwychwstanie
przywalone kamieniem niepamięci.

Stoimy z prośbą bezgłośną,
pragnieniem odpowiedzi.
pragnieniem Chrystusa,
który kamieniem nam
i krzyżem.

Niedziela Piłata


Bali się powiedzieć, że zmartwychwstał.
Może już czuli baty, orzące plecy
metalowymi kulkami. Jeszcze słyszeli Jego jęk.
Bili z przyjemnością krwawej rozrywki.
Nie miał niebieskiej krwi. Rechotali.
A w powietrzu latały tylko muchy,
przykrywające czerwień czarną chmurą.
A może sami nie wierzyli, że zmartwychwstał.
Zatoczyli wielki kamień. Posnęli, ale cóż sen? 
Można obudzić się ze śmierci?

Śmierć jak śmierć. Najpierw korowód z Nim na czele,
trochę starych bab pod ścianami domów i
kilka osób na niewielkim wzgórku za murami.
Proza życia: śmierć, śmierć, śmierć.
Który to już raz. Krzyżowali całe miasta.
Aż przyjemne ciarki biegły przez kręgosłup.
A tu tylko trzech. No, może to zaćmienie i wstrząsy,
ale to się zdarza. Coś jednak trzeba powiedzieć.
Że go wykradli? To jeszcze gorzej.
Więc zmartwychwstał?

Panie! On zmartwychwstał.
Piłat przecierał oczy. Obok kuliła się
w niespokojnym śnie Claudia Prokula.
Kto? Nazarejczyk? Jednak!?
A myślałem, że tylko mamrota coś o królestwie
nie z tego świata. Na Jowisza! A jak się dowie Cesarz?
Na Jowisza? Jak się ten jego bóg nazywa?
Aha, on nie ma imienia. Zaraz, to on miał być Bogiem.
Nie. Prawdą. To do kogo mam się zwrócić,
komu złożyć ofiarę. Zaraz, zaraz!
Jakie zmartwychwstanie?
Łotry! Spiliście się i posnęli.
Zabrać ich.

Zamilcz, mężu – usłyszał głos Prokuli.
Mówiłam ci, byś nie krzywdził tego sprawiedliwego.
Ale stało się, co się miało stać.
Czuję, jak zmieni się nasze życie.
Miałam sen, w którym szłam do wielkiej jasności
po tej drodze, którą wlókł swoją belkę krzyża.
Stał i uśmiechał się do mnie.
I nie było w nim bólu, cierpienia,
a resztki krwi błyszczały jak rubiny.
On jest miłością, której nie ma w naszym świecie,
On jest wiecznością.

Zamilcz. Głupia baba – wykrztusił.

I to nie byłem ja.

Niedziela Palmowa


Nie miałem w życiu tryumfalnego wjazdu.
Gdziekolwiek. Ba, nawet wejścia z aplauzem paru gapiów
oszczędził mi los. Widać nie zasłużyłem sobie.
A może jestem tak mało ciekawą osobą, że nawet osły
nie odwrócą głowy z nad żłobu, w którym owies.

Zasuszone kwiatki jesieni utkane na wierzbowej witce.
Nie zmartwychpowstaną. Nie popłynie sok przez ich kolory,
nie nasyci życia. Pastele, barwy jesieni i śmierci. Łagodne.
Łatwo przyswajalne. Poprzez oczy. Kojące.

Dziadka wóz zajeżdżał tryumfalnie na podwórze,
ciągnięty przez Kobyłę. Babcia trzymała w dłoniach palmę.
I nie była to palma pierwszeństwa. Zawsze za Dziadkiem i Kobyłą.
Ale Dobroć zawsze była pierwsza. I łagodny uśmiech.
Dzisiaj pamięć w ewangelicznej kolejności przypomina:
Babcia, Kobyła i Dziadek, który coraz bardziej nieistniejący.

Czy warto być pierwszym na tej ziemi? Czy warto oczekiwać
aplauzu gapiów? Tak szybko zapominają. Chętni ukamienować
pamięć. A jednak jest coś, co pozostaje.
To miłość. Jedni wiozą ją na osiołku, inni na wiejskiej furmance.

I pewnie nie widzą chwilowego zachwytu gawiedzi. Zapatrzeni
w przyszłość do przekształcenia na obraz i podobieństwo
tego, co ponad mody. Tego, który wciąż zmartwychpowstaje.

Psalm Pięćdziesiąty Piąty. Boże wysłuchaj modlitw, próśb mych nie odrzucaj

Biblia Tysiąclecia: Skarga na wrogów Jan Kochanowski: Obrońca uciśnionych, Boże litościwy Księga Psalmów Dzisiejszych:  Boże wysłuchaj m...