Śmierć to samotność, teatr niemy,
nawet jak wokół pełno widzów.
Strach w nim sufluje cicho słowa,
więznące w gardle pożegnaniem.
I ból odejścia. Gdy już droga
zakończy się na twej golgocie,
Zrozumiesz, że twa własna ręka
przybiła twoje nogi, dłonie
I włóczni ostrzem w serce mierzy.
Ból taki ciemny, że przesłania
Oczy i myśli. A świadomość
twojego kiedyś zmartwychwstania
Jest obojętną. Kamień ziemi na
życiu kładziesz, serce płonie
Jak Niebo.
Obok głos łagodny. Słyszę: „dziś ze mną będziesz w Raju”.
Żart to? Głowę do Niego zwracam:
On w ciszy z życiem się rozstaje.
Okaleczony, król cierniowy,
przebite krwawią stopy, dłonie,
Wykpiony prawdą. Wciąż umiera. Za
tych co byli, co przywiodą
Tłumy za sobą, aby sądzić tych,
co dla tłumów są przeszkodą.
Zgrzeszyłem pychą. Sądź mnie
Chryste. Nazarejczyku, Żydów Królu.
Tylko ty możesz grzech wybaczyć,
tylko Tyś ulgą w śmierci bólu.
Twe miłosierdzie ponad czasem.
Wiem, bo je dłońmi dotykałem
Jak ślepiec - Tomasz. Ślad
zostawiam. Bo „Com napisał, napisałem”.
Napisałem w Niedzielę
Miłosierdzia 27 kwietnia 2014 roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz