„A gdy otworzył pieczęć piątą,
ujrzałem pod ołtarzem dusze zabitych
dla Słowa Bożego i dla świadectwa, jakie
mieli”.
Usta ich były otwarte, a śpiew, którym karmili
ptaki,
leżał pokruszony wokół, jakby ziarna pszenicy.
Cisza była z pól zielonych przeniesiona.
Jeszcze odciśnięte w niej kopyta jagniąt
dowodem były na niewinność,
lecz nikt ich nie słyszał.
W pomieszaniu słów i poplątaniu języków
jedynie śmiech fałszywy brzmiał przeraźliwie,
jak krzyk fałszerza monet, któremu wyrywano
język.
Nie było już bożego i cesarskiego.
Nad wszystkim wisiała twarz cezara,
wykrzywiona w grymasie okrutnego uśmiechu.
Kwiaty były piękne tej wiosny.
Pachniały całą miłością odchodzącego świata.
Ich zapach mieszał się z zapachem krwi,
tworząc na niebie znak nadchodzącej pogody.
Na linii horyzontu kobieta i mężczyzna,
trzymający dłonie w dłoniach, unosili w górę
dziecko, które miało się narodzić.
Tam wschodziło czerwone słońce.
Gdzieś nad Martwym Morzem.
Albo dalej, pod Har-Magedon,
niedaleko Megiddo.
I nikt nie wiedział,
jak zakończy się dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz