Tadeusz Kantor "Wielopole, Wielopole"
Sklep
wielobranżowy z przydrożnym parkingiem,
zwyczajne
domy, rozrzucone bez planu po dolinie,
kościół
z pamięci, dom kultury
obleczony
w kanciaste ciało budynku, jakich wiele.
Ten
chciałby mieć duszę
Kantora.
W
przeistoczonej na tysiąclecie szkole nie ma umarłej klasy.
Odeszła
w koszmarnym pochodzie poskręcanych ciał
majowego
dnia tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego piątego roku.
Trzydzieści
osiem dzieci spalonych żywcem w kinie.
Jeśli „życie można wyrazić w sztuce jedynie przez
brak życia,
przez
odwołanie się do śmierci”, to objazdowe kino było
perfekcyjnym
realizatorem tego hasła. Lepszym niż Teatr Cricot.
Tylko
dlaczego „Umarła klasa” żyje,
a majowe
dzieci odeszły
w
niepamięć.
Jak
synagoga z jej Żydami. Tylko czasami Góry oddają
Dolinie
śpiew
kantora,
przejmujący
bólem po utracie
światła.
Kiedy
wracam nocą z Bieszczad, mija mnie orszak
Rodziny,
wyprowadzony z teatru Śmierci. Wuj Józef ,
Babka
Katarzyna, Matka Helka, Ojciec Marian,
Ciotki:
Mańka i Józka, Wujowie Karol, Olek, Stasio - Zesłaniec
I na
końcu Rekrut z armią maruderów.
Jest
też Wdowa po fotografie,
któremu
SB nie pozwoliło fotografować pogrzebu
umarłej
klasy.
I na
ten czas zwyczajna wieś przeistacza się
w salę
teatru wyobraźni, Domu Kultury Wielkiej,
choć na
co dzień nie zaskakuje najprostszymi iwentami.
Tylko po
co tu komu
moje wiersze?
Już
dawno wyszedłem,
nie
zostawiając śladów,
z ławki
najprostszych szkół,
dźwigając
na sobie dusze umarłych kolegów
i
zezwłoki kultur, umarłych dla gawiedzi.