Źle mi jest ze świadomością, że
istnieją chwile
zapełnione zamyśleniami innych,
kiedy ja siedzę obok
pogrążony w niemyśleniu.
Ten czas, iedy nie ma we mnie
przyszłości,
pełnej dzisiejszych obietnic, ani
Boga,
z którym utraciłem poprzez
niemyślenie łączność,
jest dla mnie bezsensownym
bezczasem.
Martwi mnie także to, że
świadomość
takich chwil pojawia się,
kiedy zaczynam myśleć, co jest
niewybaczalną
stratą, bo czas, który zaczyna
być troszeczkę,
mógłby być bardziej.
Choćby dla podkreślenia swej
wagi,
gdy, nie ważąc, ciąży kamieniem
przemijania.
Kiedy kładę kamyk na dłoni
i zaciskam na nim palce, czuję
puls.
To pewnie moje serce pozdrawia
czas,
ale być może to bije serce
kamienia.
Może kwarcowe tętnice rozszerzają
się miarowo.
dawkując objętość, różnicę
pomiędzy
skurczem i rozkurczem.
Ich czas kwarcowo dokładny
wpisuje w asystolię gasnące nadzieje.
Owca zaplątana w cierń na wzgórzu
przeznaczenia,
jestem zastępczym życiem na
ofiarę?
Jest zuchwalstwem sądzić, że ma
się znaczenie biblijne,
że waży się więcej, niż kamień
polny w dłoni,
zamknięty w bezczasie. Jestem
bezużyteczny,
jak kamień, bez wyczuwalnego
pulsu,
głosu, który mówi.
Obracam się w sobie, zamieniam
miejscami z nieokreśloną bryłką
ziemi.
Nie wiem nawet, czy jestem wtedy
kamieniem polnym,
porzuconym przy niewidocznej
ścieżce czasu,
czy jego kroplą.
Czasami ścieżką przez pustynię
przechodzi Ten,
który potrafi ożywić nawet
kamień.
Może warto trwać przydrożnym
kamieniem,
czekając przez tysiąclecia Tego,
Który Przechodzi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz