Obraz Erwina Sówki z Katowic
Pracuję pięć dni w tygodniu.
Zaczynam w środku
pierwszego dnia, a kończę przed
szabasowym wieczorem.
Nie stwarzam zieleni drzew ani
dzikości zwierząt,
poszumu traw ni łagodnej
pieszczoty ziół, wszystko to zastałem,
a światła wielkie i mniejsze mieszają
moją świadomość
jak poranną jajecznicę życia.
Kiedy upływa wieczór i poranek,
dzień piąty, na progu szóstego
nie mam już siły na miłość, którą
nazywają seksem.
Nie stwarzam więc człowieka na
swój obraz i podobieństwo.
Zresztą, mam już dorosłe dzieci,
a moja żona, niczym Sara,
nie oczekuje aniołów, pukających
do drzwi.
Pięć dni tyram w pracy, która ma
pierwszeństwo
przed świadomością stwarzania.
Codzienna harówka.
Chociaż się staram, to nie wiem
nawet, czy wszystko
co czynię, jest dobre.
Urobiony jestem jak biblijny wół.
I tak co tydzień.
Bez końca. Choć Bóg tylko sześć
dni i święto do końca świata.
Stwarzając, stworzył stwórcę.
Mnie! Mam Go wyręczać?
Patrzy kpiąco, jak tworzę swój
świat?
Czyńcie sobie ziemię
poddaną!
Powtarzam po dziesięćkroć każdego
dnia,
aż pierzchną wargi. Kiedy inni
mają podaną
na talerzu, jak wystawne danie.,
orzę szponami ziemię,
by cokolwiek skiełkowało.
Koło kredowe mojego życia.
Biały pentagram w kole
strzeże mnie przed czarnymi
myślami
nieskończonego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz