Nie dostałem prokury,
do załatwiania czegokolwiek.
A mimo to przybyłem do tego świata, by
rozsądzać.
Pomiędzy dobrem i złem. We mnie.
Ja, sędzia i prokurator w jednej osobie.
Wybrzeże było piękne, kiedy zbliżałem się nocą
od otwartego morza.
Migotało światłami, jakby wszystkie szlachetne
kamienie
króla Salomona, rozwieszone na drzewach na moje
przybycie,
zwielokrotniały blask księżyca.
Ziemia obiecywała bogactwo wrażeń
i rozkosz zmysłom. Królewski płaszcz rzucony na
pola i góry.
Ziemia obiecana.
Posiadłem ją. To cóż, że na chwilę.
Czekałem całe życie.
Jestem dobrze ubrany i pachnę
olejkiem nardowym i frankincense.
Moje wypielęgnowane dłonie
lubią kobiety. Ich dotyk czyni je bardziej
kobiecymi.
Podpisuję nimi także rozkazy i wyroki.
Władza jest podniecająca.
Mam pieniądze. Podróżuję.
Należę do wygranych tego świata,
choć czasem staram się zrozumieć przegranych.
Ale ten ich zapach. Pot i strach!
Bo strach pachnie. Sam go doświadczyłem.
Nocą ściska mnie w dołku.
Za nic nie chcę być przegranym.
Kto z takim zechce się identyfikować?
Może miłosierny Bóg
przegranych i biednych.
Od początku dni mierzyłem w sobie,
rozważałem i definiowałem aż do znudzenia.
Pytałem po wielokroć: „Cóż to jest prawda?”
I kto ją ma?
Może wreszcie nadszedł czas sprawdzenia?
Porównania z czymś poza mną,
czego część jest we mnie?
Rozważenia na nowo
pomiędzy dobre i złe.
A może nawet czas oskarżenia?
Oskarżę innych? I wydam na nich wyrok?
Tak trudno osądzić siebie.
Może postąpię jak wielu
przede mną i po mnie?
Jak pytający i wątpiący?
Człowiek.
Piłat?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz